6cb77c777b6df6528ba6a6410a5a48b3.html Wadowiczanie też ginęli w Katyniu

Wadowiczanie też ginęli w Katyniu

Poniedziałek, 13. Kwiecień 2009 16:45
Drukuj
Katyń to także wadowicka karta historii. Ofiarami Katynia było aż 225 osób związanych z Wadowicami lub powiatem wadowickim, między innymi starosta wadowicki Henryk Sowiński. Szkoda, że mało kto o tym dziś pamięta.



Jedno z haseł antykomunistycznej opozycji z czasów Polski Ludowej głosiło „Katyń - pamiętamy”. Straszliwe w swej wymowie, ale także straszliwe dla systemu komunistycznego w Polsce, informacje szeptem podawane z ucha do ucha, nieco rzadziej prezentowane półoficjalnie w wąskich kręgach uczestników KIK-ów, różnorakich duszpasterstw… Głośniej wypowiadane w okresie duchowego odrodzenia polskości w czasie kilkunastomiesięcznego „karnawału Solidarności”.

Ale czy dziś data 13 kwietnia kojarzy się Wam z jakimś konkretnym wydarzeniem, Szanowni Czytelnicy? Nie? No cóż… dla wielu z Polaków ta data pozostaje tylko kolejną kartką w kalendarzu. A przecież… To w kwietniu 1940 r. rozpoczęła się największa fala eksterminacji Polaków uwięzionych w sowieckich więzieniach i obozach. W trzy lata później, w kwietniu 1943 r. jeden z elementów tej zbrodni ujawniony został w lesie nieopodal miejscowości Katyń, w Smoleńskiej obłasti.

Właśnie od nazwy miejscowości i lasku, w którym odkryto masowe groby oficerów Wojska Polskiego więzionych wcześniej głównie w obozie w Kozielsku, ludobójstwo to nazwane zostało Zbrodnią Katyńską. W kwietniu 2009 r. mija zatem 69 lat od zbrodni ludobójstwa popełnionej na przywódczych warstwach narodu polskiego, na przedstawicielach władz państwowych, administracji, wojska, policji, obywatelach Rzeczypospolitej, którzy dostali się do niewoli sowieckiej w wyniku agresji ZSSR na Polskę w dniu 17 września 1939 r. Takich obozów i więzień jak Kozielsk, w których masowo przetrzymywano Polaków, zanim doszło do ich eksterminacji, było w ówczesnym Związku Sowieckim kilkadziesiąt.

Wielusettysięczne masy zapełniały także inne obozy i więzienia, oraz miejsca karnego osiedlenia, jako przewidziani do wyniszczenia pracą ponad siły w warunkach skrajnego wyczerpania z braku podstawowych dóbr służących podtrzymaniu funkcji życiowych. To, że wiele tysięcy z nich przeżyło zawdzięczać należy wybuchowi wojny niemiecko-sowieckiej w 1941 r. i w efekcie tegoż podpisaniu umowy pomiędzy premierem Rządu RP przebywającego wskutek wojny w Londynie, generałem Władysławem Sikorskim a przywódcą Związku Sowieckiego, Józefem Stalinem.

Rozpoczęto wtedy tworzenie Armii Polskiej w ZSSR i systematyczne zbieranie informacji o Polakach rozsianych po bezkresnych obszarach republik Rosji Sowieckiej. Także i o tych, których ślad ostatecznie urwał się na „nieludzkiej ziemi”.

Jeńcy niewypowiedzianej wojny
Przez wiele lat krajowi dyspozycyjni i ideologicznie zależni „historycy” twierdzili, że wkroczenie Armii Czerwonej na ziemie polskie było nie aktem agresji, ale „bratniej pomocy” dla zamieszkujących tam mniejszości narodowych. I mniejsza o to, że o tę „bratnią pomoc” nikt nie prosił. Zresztą faktycznie ZSSR nie wypowiedział oficjalnie wojny II RP, a tylko jego władze uznały, że dzięki agresji niemieckiej Polska nie ma już racji bytu jako samodzielne państwo. W efekcie tych wydarzeń w historycznym obiegu pojawiło się owo pojęcie „IV rozbioru Polski”.

Pojęcie jak najbardziej zgodne ze stanem faktycznym. Bo czymże innym, jak nie rozbiorem był w istocie dokonany w wyniku umowy niemiecko-sowieckiej, znanej jak Pakt Ribbentrop-Mołotow, podział ziem polskich pomiędzy dwóch agresorów? I dlaczego, skoro była to „bratnia pomoc”, więzienia i obozy w ZSSR i na zajętych ziemiach II RP zapełniły się tysiącami polskich obywateli, przetrzymywanych wbrew jakiemukolwiek cywilizowanemu prawu?

A skoro wojny z ZSSR nie było, to dlaczego i z kim wobec tego żołnierze polscy walczyli pod Grodnem, Kodziowcami, Szackiem czy Wytycznem? Dlaczego gen. Franciszek Kleeberg wyprowadzał swoje zgrupowanie – Samodzielną Grupę Operacyjną „Polesie” - z Pińska i głębi Polesia aż na Lubelszczyznę? Dlaczego w ślad za SGO „Polesie” maszerowało zgrupowanie Korpusu Ochrony Pogranicza dowodzone prze gen. Wilhelma Orlika-Rückemanna? Czyż nie po to właśnie, aby… ich żołnierze mieli szansę uniknąć katyńskich mogił?

Acz chyba, mimo wiedzy o zbrodniczej istocie systemu komunistycznego, w najśmielszych przypuszczeniach nie brano pod uwagę, że mord, jeżeli do niego dojdzie, dokonany zostanie masowo, omalże „fabrycznie” i bez jakiejkolwiek próby „uzasadnienia”.

W wyniku sowieckiej agresji na Polskę w 1939 r. do niewoli Armii Czerwonej dostało się kilkaset tysięcy żołnierzy WP. Kolejne kilkadziesiąt tysięcy oficerów, inteligentów, działaczy społecznych, duchownych etc. zostało aresztowanych w latach 1939-1941 na zajętych przez ZSSR ziemiach II RP. Ponadto w głąb Związku Sowieckiego wywieziono z tych ziem w czterech głównych falach wysiedleń co najmniej milion obywateli polskich.

Ze względu na brak wielu dokumentów z archiwów posowieckich liczby te nie zawsze mogą być zweryfikowane, ale tych potocznie nazywanych „syberyjskimi” losów Polaków było na pewno przynajmniej milion. Kultowy i wzorcowo zakłamany serial z czasów PRL, „Czterej pancerni i pies” rozpoczyna się przecież w głębi ZSSR. Janek Kos, syn polskiego oficera, wyrusza na wojnę z Niemcami z dalekowschodnich terenów Związku Sowieckiego. Czy nie należałoby zatem zapytać autorów, skąd wziął się na Syberii? Czy pojechał tam na orbisowską wycieczkę?

W „specjalnym trybie”
Wróćmy jednak do głównego wątku. Pierwsze ustalenia odnośnie polskich jeńców wziętych przez Armię Czerwoną podejmowano na Kremlu już 2 października 1939 r., a więc zaledwie po dwóch tygodniach działań wojennych przeciwko Polsce. Zapadły wtedy decyzje o przekazaniu części szeregowych Niemcom, natomiast o zgromadzeniu najbardziej „kontrrewolucyjnego elementu”, czyli głównie oficerów, ale także żandarmów, policjantów itp. w odrębnych obozach – generałów i oficerów w obozie w Starobielsku, policjantów i żandarmów w obozie w Ostaszkowie.

Bardzo szybko po zapełnieniu obozu starobielskiego oficerów zaczęto także grupować w obozie w Kozielsku. Jeńców poddawano przesłuchaniom i inwigilacji przez działające przy poszczególnych obozach specjalne oddziały NKWD, które powołano już w początkach października. Niewiele później, 5 listopada sowieckie organa bezpieczeństwa przystąpiły do opracowywania materiałów na temat zamieszkałych bądź pozostających w wyniku wydarzeń wojennych na terenach tzw. Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy (czyli zaanektowanych przez ZSSR ziemiach RP) policjantach, urzędnikach, ziemianach, duchownych, osadnikach, działaczach społecznych itp.

Więzienia w tych obwodach zapełniły się bardzo szybko i aresztowani przez kilka miesięcy oczekiwali na decyzję w sprawie swoich losów. W dniu 5 marca 1940 r. zapadła „w trybie specjalnym” decyzja skazująca na eksterminację 14700 oficerów i funkcjonariuszy zgromadzonych we wspomnianych trzech obozach oraz około 11 000 innych obywateli polskich więzionych na Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainie.

Od 3 kwietnia do 19 maja 1940 r. wymordowano jeńców obozów, a przez całą wiosnę wywożono przetrzymywanych w więzieniach aresztowanych, po których od tej chwili ślad zaginął. Według dokumentów sowieckich pochodzących z lat późniejszych (1956 r.) zamordowano wówczas łącznie 21 857 osób, w tym 14 552 jeńców oraz 7305 więźniów. W zaokrągleniu można więc przyjąć, że poddanych działaniu dyrektywy z dnia 5 marca 1940 r. biura politycznego partii sowieckiej zostało prawie 22 tysiące obywateli polskich, którzy znaleźli się w niewoli wskutek agresywnych działań rozpoczętych przez ZSSR w dniu 17 września 1939 r.

A czym był ów „tryb specjalny”? Był nie tylko doraźnym i zaocznym sądem kapturowym, ale był urągowiskiem z elementarnych zasad sądzenia i skazywania. W tym konkretnym „polskim” przypadku trzech wysokich urzędników sowieckiego NKWD, wiceministrów i szefów wydziałów w centrali Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ZSSR, Leonid Basztakow, Bogdan Kobułow i Wsiewołod Mierkułow podpisało wniosek do najwyższych władz partyjnych i państwowych ZSSR o ostateczne załatwienie sprawy przetrzymywanych jeńców i więźniów polskich, poprzez ich eliminację, czyli likwidację.

Ten wniosek akceptowało całe Biuro Polityczne sowieckiej partii, towarzysze: Josif Stalin, Klimient Woroszyłow, Wiaczesław Mołotow, Anastas Mikojan, Michaił Kalinin i Łazar Kaganowicz, którzy nakazali zastosowanie wobec więzionych Polaków „najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania”. Nie było zatem żadnego przewodu sądowego, żadnego dowodzenia „winy”… były tylko pisma przepływające pomiędzy centralnymi urzędami w Moskwie i decydujące o losach tysięcy ludzi rozsianych w więzieniach i obozach. O ich ostatecznym losie.

Wadowicka Lista Katyńska
W minionym dwudziestoleciu powstało wiele publikacji prezentujących straty polskie z tego okresu w ZSSR w ujęciu branżowym i regionalnym. Owe „listy katyńskie” tworzone są przez wielu autorów i czasem całe środowiska, m.in. Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich.

Listy strat poszczególnych środowisk zawodowych publikowały periodyki branżowe, najliczniejsze opracowania ukazały się na łamach „Wojskowego Przeglądu Historycznego” oraz „Przeglądu Policyjnego”.

Niestety ziemia wadowicka nie doczekała się dotychczas takiego opracowania w ujęciu regionalnym. Dotychczasowe przyczynkarskie artykuły m.in. autora niniejszego komunikatu czy ś.p. dra Gustawa Studnickiego nie zwieńczyły, bo nie miały na razie takich możliwości, badań nad tematem jakimikolwiek ogólniejszymi wnioskami i nie wypełniły tej luki.

Podobnie tylko przyczynkiem do poznania przez wadowiczan tematu były wystawy organizowane przez wspomniany KIK i autora artykułu w Domu Katolickim, Domu Kultury i Muzeum Miejskim oraz prelekcje organizowane niegdyś – przed ponad dwudziestu laty – w ramach Duszpasterstwa Ludzi Pracy czy Klubu Inteligencji Katolickiej.

Uczestnicy tych spotkań z dużym zaskoczeniem przyjmowali fakt, że już ówcześnie wiadomo było iż liczba osób związanych z Wadowicami i powiatem jest na tzw. liście katyńskiej dosyć duża, według zachowanych materiałów w 1982 r. wiadomo było o ok. 70 nazwiskach, w 1987 o 80 nazwiskach a w 1989 o 110.

Dzisiaj wiadomo, że ta ostatnia liczba jest podwojona. Będące miastem garnizonowym oraz znaczącym ośrodkiem administracji i oświaty Wadowice kumulowały i przyciągały w okresie międzywojennym znaczną grupę inteligencji, szczególnie wojskowej, ale nie tylko. Równocześnie rozległy powiat wadowicki, wraz z pozostałymi miasteczkami: Andrychowem, Kalwarią Zebrzydowską, Makowem Podhalańskim i Zatorem, także dysponował znacznym potencjałem ludzi wykształconych.

Oprócz mieszkańców tu urodzonych byli to także przybysze, piastujący wiele ważnych w lokalnych strukturach stanowisk, m.in. wśród nauczycieli, w wymiarze sprawiedliwości itp. Wiele spośród tych osób znalazło się w wyniku działań wrześniowych w 1939 r. na dalekich wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej, bądź jako uciekinierzy przed hitlerowskim najazdem, bądź jako oficerowie poszukujący przydziałów czy przydzieleni do różnych jednostek.

W efekcie na tzw. wadowickiej liście katyńskiej, pod którym to określeniem rozumiemy dzisiaj całościowy zbiór informacji o pomordowanych w ZSSR wiosną 1940 r. Polakach, znalazło się znacznie ponad dwieście nazwisk osób związanych różnorako z ziemią wadowicką. Biorąc pod uwagę, że na weryfikację czeka jeszcze kilkadziesiąt nazwisk, liczba ta na pewno ulegnie zwiększeniu, tym bardziej, że do dnia dzisiejszego nieznane są wykazy Polaków aresztowanych na Białorusi.

Ponadto autorowi artykułu znane są nazwiska co najmniej kilkunastu osób na pewno więzionych w obozach jenieckich oraz więzieniach NKWD, których nie wymieniono na ujawnionych dotychczas listach wywozowych czy listach stanów tych więzień i obozów, a których ślad zaginął w 1940 r. w ZSSR. Na liście wadowickiej znalazły się osoby urodzone w ówczesnym powiecie wadowickim czy zamieszkujące tu przed wybuchem II wojny światowej.

Zdarzało się bowiem, że ktoś urodził się poza obszarem powiatu, ale od dzieciństwa, czy przez całe dorosłe życie tutaj zamieszkiwał. Drugie kryterium stanowi oczywiście garnizonowość, a więc przydział i służba wojskowa w wadowickich pułkach, zarówno w rezerwie, jak i czynna, w 56 pp austriackiej oraz 12 pp WP a także innych agendach wojskowych działających w Wadowicach. Warto dodać, że to kryterium znacznie zawyża liczbę osób związanych z Wadowicami, których nazwiska znalazły się na sporządzonych przez NKWD wszystkich listach wywozowych z obozów i więzień, dostępnych dzisiaj badaczom polskim.

Na liście wadowickiej znalazły się także osoby wykonujące w powiecie wadowickim obowiązki służbowe i pracę zawodową, a także, a może przede wszystkim pobierające w Wadowicach naukę. Bowiem przez moejscowe Gimnazjum, które przez pół wieku było jedyną, a później jedną z dwóch, polską szkołą w Zachodniej Galicji przewinęło się wielu uczniów z rozległych obszarów zachodniej Małopolski i nie tylko. Nazwiska wielu spośród nich można dzisiaj znaleźć na omawianych listach NKWD z 1940 r.

Także to kryterium znacznie, acz mniej niż wojskowe, zawyża liczbę osób związanych z ziemią wadowicką, a których zwłoki czy szczątki odnaleziono w mogiłach Katynia, Charkowa, Miednoje, względnie ich nazwiska znajdują się na listach dla których miejsca pochówków nie są dotychczas znane. Warto także zauważyć, że wśród nazwisk na liście jest co najmniej kilka osób luźno związanych z Wadowicach, ale bywających w mieście czy powiecie w różnych okolicznościach, jak np. honorowi żołnierze 12 pp, czyli osoby wyróżnione odznaką pułkową z racji zwierzchnictwa czy zasług dla pułku, a które formalnie nigdy tu nie służyły, oraz np. oficerowie ożenieni z mieszkankami Wadowic, Zatora etc.

Zjawiskiem często spotykanym jest zbieżność nazwisk osób występujących na listach, związanych z Wadowicami służbą wojskową i uczęszczaniem do szkół czy urodzeniem. Jako powiat wadowicki należy uwzględniać obszar i wchodzące w jego skład miejscowości, według stanu z lat 1932-39 i 1945-51, a więc w zasięgu terytorialnym właściwym dla czasu wydarzeń.

Dlatego na liście są także mieszkańcy gmin: Zator i Przeciszów oraz Budzów, Maków Podhalański, Zawoja i Zembrzyce. Uwzględnić należało bowiem także nazwiska osób z najbliższych miejscowości nie objętych granicami powiatu, z Kęt i okolicy, Suchej i Stryszawy, przy czym podkreślić należy, że większość z tych osób związanych jest z Wadowicami poprzez służbę wojskową lub pobieranie nauki.

Według wspomnianych kryteriów na listach transportowych z obozów w Kozielsku i Ostaszkowie na miejsca kaźni, w spisie jeńców przetrzymywanych w obozie w Starobielsku oraz na listach transportowych z więzień tzw. Zachodniej Ukrainy zidentyfikowano do chwili obecnej na liście ofiar:


Łącznie daje to 225 osób związanych z ziemią wadowicką. W tym były 72 osoby urodzone w miejscowościach wchodzących w skład ówczesnego powiatu oraz 36 osób urodzonych niedaleko poza granicami powiatu a spełniających inne wskazane kryteria, 110 osób służących w wadowickich jednostkach i instytucjach wojskowych, 60 osób pobierających naukę w wadowickim Gimnazjum, 13 osób pełniących inną służbę czy pracujących na ziemi wadowickiej i 12 osób odpowiadających innym kryteriom (zamieszkali, ożenieni w powiecie wadowickim, itp.), przy czym należy raz jeszcze zaznaczyć, że znaczna część spośród tej grupy spełniała także inne kryteria.

Spośród urodzonych na ziemi wadowickiej tylko w gminach dzisiejszego powiatu wadowickiego według obecnego podziału administracyjnego urodziło się: Andrychów – 8, Brzeźnica – 4, Kalwaria Zebrzydowska - 10, Tomice – 2, Wadowice – 20, Wieprz – 3. Wśród wadowickich ofiar katyńskiej dyrektywy są żołnierze Wojska Polskiego w stopniach od kaprala podchorążego do generała dywizji. I nie są to wyłącznie zawodowi wojskowi.

Są funkcjonariusze Policji Państwowej i Policji Województwa Śląskiego, Straży Więziennej i Straży Granicznej. Dominują oficerowie rezerwy, reprezentanci różnych zawodów, ale są także osoby cywilne, których „grzechem” było wykształcenie. Generalnym zaś „grzechem” wszystkich zamordowanych była służba swojemu państwu i jego obywatelom.

Jest wśród zamordowanych przedostatni międzywojenny starosta wadowicki, Henryk Sowiński, jest sędzia śledczy wadowickiego Sądu Okręgowego, Adam Paleczny, jest były komendant Powiatowej Komendy Uzupełnień w Wadowicach, podpułkownik dyplomowany Witold Włodzimierz Stankiewicz, jest kapitan rezerwy WP a podinspektor (czyli podpułkownik) Policji Państwowej Stanisław Cyrankiewicz, absolwent wadowickiego gimnazjum z 1903 r., jest dyrektor Dziecięcego Sanatorium Uniwersytetu Jagiellońskiego w Zakopanem major rez. doktor medycyny Kazimierz Dadej, absolwent Gimnazjum z 1904 r. To tylko kilka przykładowych nazwisk.

Na liście znalazło się sześciu dawnych zastępców dowódców 12 pp i dowódców batalionów w pułku, w stopniach majorów i podpułkowników, i kilkudziesięciu oficerów niższych stopni. A łącznie co najmniej 225 ludzi którzy na tej ziemi wyrośli albo pracy i służbie dla niej poświęcili najlepsze swoje lata, a którzy właśnie za fakt tej pracy i służby zbrodniczą decyzją skazani zostali na wyniszczenie.

Im wszystkim, oraz tym, o których być może jeszcze nie wiemy, winni jesteśmy pamięć. Właśnie dzisiaj, w dniu 13 kwietnia, ogłoszonym decyzją Prezydenta RP „Dniem Pamięci Katynia”. I nie tylko dzisiaj, ale zawsze. Ten artykuł powstał zatem właśnie Pro memoria – Dla pamięci.

(mic)
NPIASZ DO NAS: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.